29.08.2014

{002} Leomiła || Trudna sprawa

"Powiedz coś, bo rezygnuję z Ciebie".
A Great Big World - "Say Something"
 Piosenka na dziś - [klik]

Sarze, ponieważ jest tak utalentowana, że to się nie mieści w głowie.

Dwudziesty pierwszy czerwca, dwa tysiące czternasty rok, godzina dziewiąta zero siedem. Miała urodziny, jednak nie udało jej się załatwić sobie urlopu. Próbowała wszystkiego, nawet poprosiła przyjaciółkę, żeby zadzwoniła do jej szefa mówiąc, że musi wyjechać, jednak to nic nie dało. Czuła się jak jakieś zwierzę zamknięte w klatce, które nie mogło stamtąd wyjść, nawet na chwilę. To prawda, wykorzystała już swój urlop, jednak był on tylko dwudniowy, z powodu choroby matki, która zresztą z nią wygrała. Dwa dni to mało, jednak dla niego, widocznie za dużo. Javier był najgorszą osobą na Ziemi, przynajmniej ona tak uważała. To on był szefem wszystkich szefów w tamtym miejscu. Blondynka spojrzała na zegarek. Spóźniał się już siedem minut, a co dziwne, nikogo tam nie było, tylko ona. Nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby ktoś pamiętał o jej święcie, w końcu nigdy o nim nikomu nie wspominała. Przyjaźniła się z Camilą, która niestety nie była komisarzem, tak jak ona, jednak wspierała ją w trudnych chwilach i pomagała podejmować decyzje, które nie zawsze były takie łatwe. Tik, tak, tik, tak... Nikogo nie było, nikt nie przychodził. Na dworze zapowiadało się na burzę, a ona była sama, jak palec. Nie rozumiała, co się działo, zwykle wszyscy o tej porze już byli na swoich miejscach, nawet dwie godziny wcześniej. Już miała dzwonić do szefa, gdy usłyszała głośne krzyki.
- Niespodzianka! - zza któregoś biurka wyskoczyła uśmiechnięta, rudowłosa dziewczyna, która po chwili rzuciła się w ramiona dziewiętnastolatki. Obie zachichotały, a Torres podała jej malutkie pudełeczko, wielkości niecałej dłoni. - Chyba nie myślałaś, że zapomnę o Twoich urodzinach, co? Aż taka okropna nie jestem.
Blondynka z jednej strony cieszyła się, że jej przyjaciółka przyszła i jako jedyna pamiętała o jej urodzinach, jednak z drugiej strony bała się, że za chwilę przyjdzie jej szef i wydrze się na Camilę, że ta, bez żadnego pozwolenia, weszła na komisariat. Uśmiechnęła się delikatnie kiwając głową na boki. Wzięła do ręki opakowanie, delikatnie odwiązała żółtą wstążeczkę, przez co ta upadła na podłogę. Schyliła się, by ją podnieść, po czym otworzyła bez większego trudu pudełko. Długowłosa była ciekawa reakcji przyjaciółki na prezent. Ludmile na twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech, gdy ujrzała bransoletkę z napisem, który pokazywał, jak długo dziewczyny się przyjaźnią. Best friends forever, przeczytała na głos, uśmiechając się i w duchu. Przytuliła mocno koleżankę i musnęła ją w policzek w ramach podziękowania. Po chwili przyszedł Javier, wyżej wymieniony szef, z nieciekawym grymasem i różowym tortem w dłoniach.
- Od pracowników... Masz i się ciesz. - syknął przez zaciśnięte zęby ukazując przy tym swoją wściekłość i wyraźne niezadowolenie. Wzięła talerz z tortem wielkości pudełka na buty, po czym postawiła go na biurku. Już chciała poczęstować nim przyjaciółkę, gdy nagle potwór ponownie się odezwał. - O, nie, nie, kochana. To jest normalny dzień pracy, i nikogo nie obchodzi to, że dziewiętnaście lat temu przyszłaś na świat, naprawdę.
Poczuła gulę w gardle. Chciała z całej siły spoliczkować mężczyznę za to, że nie pozwala jej nawet poczęstować koleżanki prezentem od ekipy, jednak z drugiej strony zdała sobie sprawę, że jeśli by to zrobiła, pracę straciłaby na zawsze, dodatkowo wychodząc bez tortu obrzucona obelgami z jego strony.
- Wiem. - szepnęła prawie niesłyszalnie. - Więc, co dzisiaj? Jaka sprawa? - spytała delikatnym, przyjemnym dla uszu tonem. Po chwili ciszy obejrzała się wokół siebie szukając rudowłosej, jednak ta, zniknęła. Sama nie wiedziała, co się z nią stało, jednak po chwili pomyślała, że po prostu przestraszyła się jej szefa i uciekła, tak po prostu. Zachichotała cichutko na myśl o tym, ale po kilku sekundach przybrała poważną minę, jak na zawołanie. Na szczęście Javier tego nie zauważył.
- Morderstwo. - poklepał ją po ramieniu tak mocno, że ta poczuła, jak nogi robią się jej z waty. Miała odczucie, jakby zaraz miała upaść. Mężczyzna był bardzo silny, jednak wszyscy śmiali się z niego z powodu jego malutkich stóp. - Verdas, Paquarelli - zawołał chłopaków stojących obok, którzy właśnie w tej chwili zainteresowali się słodyczą, którą w urodziny blondynka dostała od ekipy. - Pójdziecie z Ferro szukać informacji na ten temat. Tu macie parę potrzebnych adresów i podstawowych wiadomości. - podając kilka kartek spiętych zszywaczem, odszedł bez słowa. Dziewczyna podrapała się po głowie podchodząc do nadal zafascynowanych tortem przyjaciół.
- Pokażcie tą kartkę. - rzuciła oschle biorąc papiery do ręki. Zaczęła coś sobie obliczać sposobem pisemnym w powietrzu, po czym uśmiechnęła się delikatnie i włożyła informacje do torby. - Który ma prawo jazdy?
- Ja.
- I ja.
- Hm... Dobra, to niech Leon prowadzi, bo jeszcze będziemy mieli jakiś wypadek przez Ciebie. - zwróciła się do Federica, jednak widząc jego udawanie obrażonego, delikatnie musnęła go w zimny od chłodu policzek.
- A od kiedy Ty taka obeznana w tych tematach, co? Panna Ferro, pff. A może ja wcale nie mam ochoty prowadzić? - warknął Meksykanin chcąc zacząć kłótnię. Nigdy nie lubił Ludmiły, bo uważał, że się rządziła, jednak tak naprawdę ona jako jedyna potrafiła wszystko poukładać i sprawić, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Inni robili to co chcieli i nikt nie umiał ich ogarnąć, dlatego do takich akcji wysoka blondynka zawsze zostawała wybierana. Wbrew pozorom, bardzo lubiła tą pracę. Potrafiła się wykazać, za co rzadko, jednak czasami, dostawała pochwały od szefa. Słysząc słowa Verdasa, westchnęła cicho. Nie miała o nim zdania, był jej względem obojętny, jednak denerwowało w nim ją to, że zawsze chciał dogryźć tym, którzy nie zgadzają się z jego zdaniem.
- Chcesz wylądować w szpitalu? Tak? To ja, albo Federico możemy prowadzić, ale nie chciałabym Cię widzieć całego w bandażu. - żachnęła się odwracając się od dwójki chłopaków, a po ich kłótni, w końcu ustalili, że Leon będzie prowadził. Pasquarelli go przekonał, bo przecież nie Ludmiła. Go nie obchodziło jej zdanie. Wsiedli do samochodu. Verdas przy kierownicy, Ferro obok niego, by pokazać mu drogę, a Włoch z tyłu, ponieważ niewyspany, wolał położyć się spać, niż udzielać się w sprawie.
Kilkanaście minut później, zatrzymali pod niedużym domkiem, który wyglądał na opuszczony. Świadczyły o tym zgaszone światła, pourywane firanki i porozwalane krzesła. Wyszli z auta. Blondynka zapukała do drzwi. Spuściła na chwilę głowę, jednak gdy usłyszała ciche skrzypnięcie, od razu ją podniosła. Zobaczyła zadbaną, młodą brunetkę, która wyglądała na dwudziestkę.
- Nazywa się pani - wyjęła z torby potrzebne arkusze papieru, po czym spojrzała na jedną z kartek. - Francesca Cauviglia? - spytała oczekując odpowiedzi, a kobieta nie wiele myśląc, kiwnęła głową. - Komisarz Ludmiła Ferro, czy mogłabym zadać pani parę pytań?
Nic nie odpowiedziała, jednak jej odpowiedzią było wpuszczenie całej trójki do środka. Blondynka wzdrygnęła się na widok tego mieszkania, bo, co jak co, ale ta kobieta musiała tu mieszkać.
- A więc... O co chodzi? - zapytała, gdy wszyscy przeszli do w miarę normalnego pomieszczenia. Ludmiła ponownie przejrzała parę papierów, wzięła głęboki oddech, po czym spojrzała na kobietę. Wyglądała na nieźle wystraszoną.
- Chodzi o sprawę mor...
- Może ja z panią porozmawiam. - wyszczerzył zęby Leon, zabierając wszystkie kartki blondynce, a ta spojrzała na niego piorunującym wzrokiem. Wręcz go nim zabiła.
- T-tak, j-ja w-wol-lałab-b-bym g-gdyby on mnie p-popyt-tał. - zająknęła się długowłosa zerkając kątem oka na Verdasa, jednak wciąż miała spuszczoną głowę. Bała się, ale czego? A niech ma szansę się zbłaźnić, pomyślała Ferro machając ręką lekceważąco.
- Czy znała pani Marca Tavelli'ego? Kim dla pani był? - zaczął chłopak nie ukrywając ciekawości w swoich oczach.
- Partnerem. - odpowiedziała już nieco pewniejszym tonem.
- Dobrze. - powiedział cicho zapisując sobie informację na kartce. - Kiedy pani widziała go po raz ostatni?
- Niech sobie przypomnę... - oparła się o stół, ręką, po czym westchnęła cicho. - Trzy dni temu. Szedł do pracy, jednak nie wrócił.
Widać było malutką łzę w jej oku, jednak starała się tego nie okazywać. Starała się być silna, bo tak Marco zawsze ją uczył, jednak kochała go tak bardzo, że nie mogła pogodzić się z jego stratą.
- W porządku. A gdzie pracował, jeśli mogę wiedzieć?
- Udzielał lekcji francuskiego, w pobliskiej szkole językowej. - podeszła do okna i wskazała na duży budynek. - Tutaj.
- Rozumiem... Czy ma pani podejrzenia jeśli chodzi o śmierć pani partnera? - zapytał, wzdychając głęboko.
- Nie... Nigdy nie opowiadał mi o swoich przyjaciołach, czy ludziach z pracy.
- Ah... Dobrze. Ostatnie pytanie... Czy pani w ogóle coś wie? - wstał zdenerwowany, jakby miał dość rozmowy z kobietą. Ludmiła myślała, że ten zaraz się rzuci na brunetkę. Wstała i położyła natychmiast dłoń na jego ramieniu.
- Leon!
- No co? Przyszedłem tutaj, żeby się czegoś dowiedzieć, a ona, jak widać, nic nie wie! Więc po cholerę my tu przyszliśmy? - wrzasnął jej do ucha, a Federico obserwował sytuację z zainteresowaniem.
- Jej wina, że ten cały Marco nic jej nie mówił? - spytała już nie tak spokojnie, jak wcześniej. Była zdenerwowana i wściekła na chłopaka, że nie umie oddzielić spraw prywatnych od zawodowych. - Zawsze to się tak kończy, jak Ty zadajesz pytania!
- Co masz na myśli?!
- To, że nie umiesz okazać współczucia, debilu!
Wybiegła z mieszkania, jeśli można było to coś tak nazwać najszybciej, jak tylko potrafiła. Poranne bieganie z Camilą wyszło jej całkiem na dobre. Nie mogła znieść obecności Leona, denerwował ją po prostu tym, że był. Wyjęła telefon z kieszeni i chciała wybrać numer do przyjaciółki, jednak brak zasięgu dał o sobie znać. Przeklęła pod nosem. Rudowłosa miała prawo jazdy, Verdasa nawet nie chciała prosić, a Federico... Bała się go poprosić, dlatego zaryzykowała... Swoim życiem.
Zasiadła za kierownicę, włożyła kluczyk, który był położony na siedzeniu obok i dłużej nie myślała. Miała mroczki przed oczami, nic, kompletnie, nic nie widziała. Po prostu chciała wracać do domu. Chciała zwolnić się z tej pracy, chociaż tak bardzo ją lubiła. On wszystko zniszczył. To była naprawdę trudna sprawa, a on wydarł się na tą kobietę przez byle co. Spojrzała na ulicę, ale... Ciemność.

Obudziła się w dotąd nieznanym jej miejscu. Obejrzała się. Nic nie kojarzyła. Przetarła oczy, mając nadzieją, że to kolejny koszmar z serii jak zniszczyć Ludmile życie, jednak to nic nie pomogło.
- Jak się czujesz? - do pomieszczenia weszła dwójka przyjaciół - a może to było coś więcej? - czyli Federico, i Francesca.
- Gdzie jestem? I... Kim wy...
- Matko... - do oczu chłopaka zbierały się łzy. Zawsze był wrażliwy, i wzruszało go dosłownie wszystko, aczkolwiek teraz to był już szczyt. Koleżanka z pracy miała zaniki pamięci. - Byłaś w śpiączce pół miesiąca... I do tego nic nie pamiętasz?
Przełknął dość głośno ślinę. Miał ochotę wtulić się we Włoszkę i po prostu się poryczeć. Miał ochotę poddać się emocjom i nie kryć niczego w sobie, nie kryć w sobie uczuć, które pałętały się w jego duszy.
- A Leon? Mówi Ci coś to imię? - zapytała szatynka, wgapiając się w blondynkę, która oparła się o róg łóżka z metalu. Zerknęła na nią ze współczuciem w oczach. Tak naprawdę jej nie znała, wiedziała o niej tylko to, co opowiadał jej Pasquarelli, czyli nie za wiele.
- Tak... - szepnęła niepewnie.
- Jak to możliwe? - spytali jednocześnie, a Ludmiła kompletnie nie wiedziała o co chodzi. - A jak masz na imię? - spytał po chwili brunet, spoglądając na Ferro kątem oka.
- Ja... Ja nie wiem...
Oboje zaczęli wymyślać różne teorie na temat tego jakże dziwnego zjawiska, w końcu, ona niczego nie pamiętała, nawet swojego imienia, jedynie imię Leona. Leona, za którym tak bardzo nie przepadała.
- Gdyby tylko Leon to słyszał, cholera... - westchnął głęboko, a w tym momencie, niczego się nie wstydził. Nie krępował się. Ryczał, jak małe dziecko.
- A nie może? - spytała cicho blondynka, jakby odpowiedź była oczywista. Chłopak spojrzał na nią kpiąco.
- Umarł, rozumiesz? I nie wróci! - schował twarz w dłoniach, a Ludmiłę oświeciło. Przypomniała sobie sytuację w mieszkaniu z Francescą i Leonem, przypomniała sobie wypadek...
- Kochanie, to nie tak... - szepnęła Cauviglia. - Dobrze wiesz, że on umarł z własnej woli. Myślał, że śpiączka Lu to jego wina i... Popełnił samobójstwo... On tego chciał, zaakceptuj jego decyzję. Jest teraz w lepszym świecie, naprawdę. Zrozum, on zrobił to z miłości... Pamiętasz jego ostatnie słowa?
- Oczywiście, jak mógłbym zapomnieć... - pociągnął nosem, wycierając dłońmi łzy. - Jeśli nie przeżyje, Bóg mi nie odpuści. To wszystko moja wina. Jestem kompletnym idiotą. - zacytował, a kolejne łzy lały się niczym strumień z jego oczu. - A później musnął usta Ludmiły... Szkoda, że to nie jakaś bajka, może by się obudziła. Może by nie skoczył z tego cholernego mostu. To przeze mnie sko...
- Nie mów tak, wiesz, że nie dało się go zatrzymać. Przypomnij sobie, jak było naprawdę. Przypomnij sobie cały ten dzień, całą tą sytuację.
Leon chodził po komisariacie zdenerwowany obwiniając się o trafienie Ludmiły do szpitala. Była już tam trzeci dzień, który dłużył się nieubłaganie. Porwania, kradzieże, morderstwa... Ale nic go już nie obchodziło. Obchodziła go tylko ona. Nie chciał zostawić jej samej, ale nikt nie chciał go wpuścić do jej pokoju.
- Stary, ogarnij się, wszystko będzie dobrze. - pocieszał chłopaka Federico, jednak sam nie był pewien swoich słów.
- Łatwo Ci mówić, to nie przez Ciebie trafiła do szpitala. - mruknął pod nosem co jakiś czas chowając twarz w dłoniach.
Jego przyjaciel już się nie odzywał, nie chcąc pogarszać sytuacji. Po chwili dostał telefon ze szpitala. "Stan się pogorszył", usłyszał.
 - Leon...
- Trzymaj mnie. - powiedział resztą sił, a po chwili zemdlał. Po parunastu minutach na szczęście udało mu się wstać i utrzymać się na nogach. Spojrzał w stronę drzwi, a później rozejrzał się dookoła. Szefa nie było. Wybiegł razem z Pasquarellim z budynku kierując się w stronę najbliższego szpitala, w którym była położona panna Ferro. 
Trochę czasu minęło, zanim dotarli na miejsce. Podeszli do recepcji, po czym zaczęli szukać pokoju nr 279. Gdy już go znaleźli, szybko weszli nie zwracając uwagi na ciągłe prośby lekarzy o wyjście.
- Leon, tylko się nie dene...
- Jeśli nie przeżyje, Bóg mi nie odpuści. To wszystko moja wina. Jestem kompletnym idiotą. - palnął się w czoło, jednak po chwili musnął delikatnie usta dziewczyny. Nie obudziła się. Nadzieja matką głupich... Nie wiele myśląc zaczął płakać, po czym bez słowa wyszedł z budynku. Federico biegł za nim jak oszalały, nie wiedząc do czego ten zmierza. Stanął na moście, i... Bum. Już go nie ma.
Wzdrygnął się na myśl o tym wydarzeniu. Najlepszy przyjaciel... I śmierć... Miał tylko dziewiętnaście lat, przecież to nie tak dużo, a jednak Bóg go ukarał. Parę źle wypowiedzianych słów, a wziął całą winę na siebie... Wtedy tylko się zdenerwował, nic więcej.
- A więc...
- Umarł. - dokończył za dziewczynę. - I nie wróci. - powtórzył wcześniejsze słowa.
- Za to... Ktoś powinien dotrzymać mu towarzystwa.
Nie zrozumieli do końca jej słów, ale chwilę później wszytko stało się jasne. Cięcie pierwsze, cięcie drugie, cięcie trzecie, i...
- Jestem tu, Leon. I nigdy Cię nie opuszczę. Razem, aż do końca...

***
Od autorki: Sara, mam nadzieję, że Ci się podoba. :) Wkrótce pozmieniam (znowu) daty dodania OS, bo wydaje mi się, że nie wszystko pójdzie tak, jak chciałam... Do zobaczenia i miłych, ostatnich dni wakacji. ;)
22.08.2014

{001} Diemiła || Toksyczni rodzice

"Muzyka mi pokaże jak nie zmienić się, gdy spełnię każde z marzeń".
High School Musical: El Desafio - "Doo Up"
 Piosenka na dziś - [klik]
Tobie, za to, że to czytasz. Dziękuję.

Gdy wpiszemy w wyszukiwarce zagadnienie "miłość", wyskoczy nam definicja z Wikipedii. Ale czy miłość naprawdę jest sensem życia każdego człowieka? Czy nauczyciele nigdy nie mówili Wam, że z Wikipedii się nie korzysta? No właśnie. A ona skorzystała, co było wielkim błędem. Chcecie wiedzieć dlaczego? Jeśli tak, wróćmy więc do przeszłości...

Szykowała się właśnie na wykwintną kolację z państwem Hernandez. Nie miała ochoty na to wszystko, bo zwykle była porządną uczennicą, a nie miała nawet chwili na naukę, przez co co kilka chwil chowała twarz w dłoniach wmawiając sobie, że nie zda, a to byłaby ogromna porażka, jeśli chodzi o jej psychologiczne marzenia. Od dziecka marzyła o zostaniu psychologiem. Już jako malutka, pięcioletnia dziewczynka, może trochę starsza, chciała pomagać innym. Chciała rozwiązywać problemy szkolne, rodzinne, jak i te miłosne. Teraz, jako dojrzała osiemnastolatka, nie myślała o chłopakach. Było jej głupio, bo zawsze jej najlepsza przyjaciółka, Natalia, powtarzała jej, że nie powinna doradzać w sprawach miłosnych, skoro sama nie miała takiego doświadczenia, ale co miała zrobić? Uznała, że wszystko jest możliwe i, że na pewno da sobie radę. 
Ubrała błękitną sukienkę do kolan, która niesamowicie komponowała się z jej oczami, tego samego koloru. Uczesała swoje włosy tak, by były rozpuszczone, jednak końcówki lekko podkręciła lokówką, ponieważ w takiej fryzurze czuła się najlepiej, i, oczywiście, wyglądała prześlicznie, co wiele razy podkreślała jej przyjaciółka, czy nawet rodzice. Zerknęła ostatni raz w lustro, po czym usłyszała cichy dzwonek. Ustawiła sobie specjalnie budzik, aby się nie spóźnić na zejście z pokoju, bo wtedy miałaby przechlapane. Owszem, nie chciała być na tej kolacji, ale jednocześnie, nie chciała się na nią spóźnić. Wzięła do ręki książkę, która ostatnio bardzo ją zainteresowała i zaintrygowała. Poruszała tematy psychologiczne, o nieszczęśliwym dzieciństwie. Wiedziała, że niegrzecznie było czytać w towarzystwie ludzi, którzy mogli zadecydować o pracy jej ojca, jednak, tak naprawdę, nie powinna być na tej kolacji, aczkolwiek, z powodu, że Priscilla była dość upartą kobietą, trudno było jej się sprzeciwić, więc blondynka zgodziła się. Wyglądała przekomicznie, ponieważ sukienka nie pasowała do brązowych, startych już trampek, które miała na stopach. Pościeliła dokładnie łóżko, gdyż uważała się za bardzo porządnicką osobę. Zgasiła światło, mierząc wzrokiem pokój, po czym, stwierdzając, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, zgasiła światło, i z książką w ręku, wyszła z pomieszczenia zamykając za sobą drzwi, dzięki kluczowi, który niegdyś był srebrny, jednak teraz lekko zardzewiały.
Nie chcąc robić wielkiego hałasu, zeszła po schodach najciszej, jak tylko mogła, nie chcąc przeszkadzać swojej matce w dopinaniu wszystkiego na ostatni guzik. Można było śmiało powiedzieć, że to po niej była takim porządnisiem. Prawie czterdziestoletnia Ferro latała po kuchni, jak poparzona, a ojciec osiemnastolatki przeglądał papiery, co chwilę dopisując coś na nich. Westchnęła cicho, chcąc pomóc matce w przygotowaniach, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Była pewna, że to państwo Hernandez, którzy, jak wspominał mąż Priscilli, nie lubili spóźnialskich, i tacy również nie byli. Już miała zatkać uszy, szykując się na panikującą matkę, ale niestety, nie zdążyła.
- Już przyszli! Za wcześnie! Dlaczego zawsze mnie to spotyka? Ludmiła, otwórz drzwi! Mario, popraw krawat! Już, szybko! Już podaję jedzenie! - krzyknęła kobieta, a czterdziestolatek zamykając drzwi do swojego gabinetu, poprawił krawat, zgodnie z prośbą żony, i stanął przy drzwiach. Matka dziewczyny podała sztućce, serwetki i dania na stół, po czym również podeszła do drzwi uśmiechnięta, a po chwili, ostatni raz, poprawiła fryzurę. Jak na zawołanie, wszyscy wzięli głęboki oddech, i blondynka otworzyła drzwi delikatnie naciskając na klamkę. Cała trójka była nieźle zaskoczona. Spodziewali się dwójki dorosłych ludzi, jednak zastali ich z synem, na oko w wieku Lusi, jak to ją nazywali, może rok starszy. Zdenerwowana kobieta przeprosiła wszystkich na chwilkę, by dostawić jeszcze jedno krzesło, ale jak się okazało, Mario wszystkim się wcześniej zajął i dwa dodatkowe siedzenia były już przygotowane, tak na wszelki wypadek. Wysoka blondynka wytarła pot z czoła, którego tak naprawdę nie miała, po czym zobaczyła wchodzących już gości. Parę minut trwało, żeby każdy z każdym się przywitał, jednak gdy panowie już mieli zasiąść w gabinecie, by omówić sprawy dotyczące z przyszłą pracą pana Ferro, Priscilla zawołała wszystkich na obfitą w pyszne jedzenie kolację ostrzegając, że zaraz wszystko wystygnie, i efekt będzie taki, jak wtedy, kiedy w odwiedziny przyszła jej teściowa. Mario trochę się przestraszył, przypominając sobie tamten incydent, po czym cała szóstka zasiadła do stołu.
- Mam nadzieję, że przyjście Diego to nie problem... Po prostu, ciągle siedzi nad tymi książkami, i postanowiliśmy z żoną, że pójdzie z nami, żeby trochę się rozerwać. Niech ma coś z życia, prawda? - zachichotał zadowolony pan Gregorio, zerkając raz na uśmiechniętego ojca Ludmiły, a raz, na jej matkę, która z wielkim entuzjazmem słuchała rozmowy mężczyzn nakładając przy tym gościu ziemniaki. Były wyjątkowe, bo wykonane przez nią, a zwykle rodzina jadała w restauracji.
- Oczywiście, że nie. Wydaje mi się, że Diego jest w wieku Ludmiły... Mylę się? - zapytała Priscilla, żona Mario, gdy ten wcinał sałatkę jarzynową, która była jedną z jego ulubionych. Pan Hernandez tylko kiwnął głową, również zabierając się za kosztowanie tych przepysznych potraw. - Na jaki kierunek wybiera się Diego? Ludmiła również ciągle siedzi nad książkami, jakby zupełnie nie mogła bez nich żyć. Ciągle jej powtarzam, żeby spotkała się z przyjaciółmi, żeby korzystała z życia, ale ona swoje. - Słysząc to, dziewczyna uderzyła raz głową w stół, drugi, trzeci, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. - Kto to? Nie spodziewam się już więcej nikogo... - powiedziała zdenerwowana kobieta martwiąc się, że ktoś może przeszkodzić w bardzo ważnym dla niej i jej męża wieczorze.
- Otworzę. - powiedziała uśmiechnięta Ludmiła, wstając od stołu, po czym skierowała się w stronę drzwi. Westchnęła cicho, a po chwili otworzyła je. Nie mogła ukryć swojego niemałego zaskoczenia, gdy ujrzała Natalię. Już chciała ją wyrzucić, gdy ta zaczęła swój monolog.
- Nie uwierzysz, Lu, poderwałam Maxiego! Ale to nie wszystko, bo jeszcze mi powiedział, że jestem śliczna. Śliczna, rozumiesz? A tak w ogóle, co tu tak głośno? Ktoś do was wpadł? Jakiś chłopak? Przystojny? W okularach? Jak tak, to już od razu wypisz go z mojej listy. Listy, wiesz, tej listy, z chłopakami. Wiesz o którą chodzi, nie? - darła się wniebowzięcie Naty, gdy nagle zastała cisza. Ferro spojrzała w stronę stołu, po czym schowała twarz w dłoniach widząc, że wszyscy patrzą się w ich stronę. Była zła na przyjaciółkę, bo mogła zniszczyć propozycję pracy dla jej ojca, jednak z drugiej strony cieszyła się, że do niej wpadła. Zwykle, spotykały się tylko na uczelni.
- Idiotko, od siedmiu boleści, nie rozumiesz, że tu trwa ważna kolacja dla mojego taty, dzięki której może zaimponować temu, tam... Gregorio? Więc się zamknij i idź już. - wypaliła zdenerwowana blondynka, jednak po szatynce to spłynęło jak woda po gęsi.
- Dzień dobry, Naty jestem, najlepsza przyjaciółka Lu. - zachichotała dziewczyna siadając obok miejsca swojej przyjaciółki. Wszyscy spojrzeli na nią, jak na wariatkę, która dopiero co wyszła ze szpitala psychiatrycznego. - Słyszałam, że tu jest jakaś ważna kolacja, a, że ja jestem głodna, to postanowiłam, że wpadnę. Mama i tata są na randce w kinie, jakieś romansidło, poczytałam recenzje w internecie, i podobno słabe. No ale wiecie, zakochanym do rozumu nie przemówisz.
- Naty... Możemy na słówko? - spytała, a ta kiwnęła głową. Diego obserwował je z ciekawością, po czym powiedział, że musi pójść na chwilę do toalety. Jego matka kiwnęła głową nawet nie zwracając uwagi na to, co mówił, bo bardzo zainteresowała się rozmową na temat dzisiejszego zachowania młodych matek. Chłopak podążył za dziewczynami, które przymknęły drzwi do pokoju Ludmiły. Stanął przy ścianie i starał się prawie nie oddychać, by nie zraziły się jego obecnością. Sam nie wiedział, czemu poszedł za nimi, ale zapewne był ciekawy, czy powiedzą coś o nim. Zawsze lubił być w centrum uwagi, jednak przeciwieństwem tego, była jego nieśmiałość względem nowo poznanych osób. - Co Ty do cholery wyprawiasz? Nie rozumiesz, że to jest bardzo ważna kolacja dla mojego taty? Mam Ci to narysować?
- Nie histeryzuj tak, Ludmiła... Ej, widziałaś tego chłopaka? Ale ciacho z niego! - zaśmiała się rozentuzjazmowana Natalia, a jej przyjaciółka westchnęła cicho. Czuła się, jakby gadała do ściany. Dziewiętnastoletni brunet dokładnie przysłuchiwał się im, i przetrawiał informacje, które dopiero po kilku sekundach dopiero do niego dotarły. Poczuł się doceniony, nawet bardzo. Uśmiechnął się sam do siebie.
- Ogarnij się, Natalia, masz swojego Maxiego, nie pamiętasz? W ogóle, po co przyszłaś? Pewnie teraz wszyscy uważają, że przyjaźnię się z jakąś wariatką i sama nią jestem, więc przystopuj trochę, zachowuj się normalnie, albo wyproszę Cię stąd. - odpowiedziała stanowczo Ludmiła, a tamta od razu zamilkła. Zeszła na chwilę na dół, o dziwo, nie zauważając Diega i zapowiedziała, że będzie na górze, ponieważ musi się nauczyć na zbliżający się sprawdzian z wiedzy. Priscilla niezadowolona brakiem czasu wolnego córki, kiwnęła głową, po czym wróciła do rozmowy z trójką dorosłych ludzi. Naty zerknęła na zegarek, po czym powiedziała, że rodzice już powinni wracać z kina, więc już miała wychodzić, gdy nie patrząc na Hernandeza, uśmiechnęła się, mrucząc coś o tym, że chowanie się przed dziewczyną jest oznaką braku kultury, po czym odrzucając loki do tyłu, wyszła z mieszkania nawet na nikogo nie patrząc. Blondynka zaskoczona jej zachowaniem, wyszła z pokoju, zauważając już chłopaka.
- Emm... Ja tylko...
- Pomógłbyś mi? Chyba, że wolisz rozmawiać z nimi. - wskazała ruchem głowy na stół, przy którym siedziała czwórka rodziców. Chłopak nie myśląc długo, od razu zaprzeczył kiwając głową z boku na bok. Ta uśmiechnęła się delikatnie, po czym wpuściła go do swojego pokoju. Posłusznie wszedł, i usiadł na błękitnym łóżku wodnym, klepiąc miejsce obok siebie. - Nie, spokojnie, ja usiądę tutaj.
Z lekkim uśmiechem, który zawsze jej towarzyszył, zajęła miejsce na przeciwko niego na krześle, które stało przy biurku. Dokończyła czytać ostatni rozdział książki, co trwało u niej kilka minut, po czym odłożyła lekturę na półkę, na której leżało już multum książek psychologicznych. Spojrzała na chłopaka zakładając nogę na nogę.
- W czym mogę Ci pomóc? A tak w ogóle... Co to za książka? Na jaki kierunek idziesz? Czym się interesujesz? - zapytał zerkając głęboko w jej piękne, duże, błękitne oczy, po czym ocknął się, gdy ta się speszyła i spuściła głowę. - Dlaczego Twój pokój jest cały niebieski?
- Toksyczni rodzice. - odpowiedziała cicho, jakby nie chciała zwracać uwagi na resztę pytań. Chwilę później usłyszała głośne, wyraźne zdenerwowanie swojej matki. Westchnęła cicho, odkładając książkę na bok. Przeprosiła swojego towarzysza i zeszła na dół chcąc wytłumaczyć kobiecie, że paręnaście minut temu zapowiedziała, że będzie się uczyć na zbliżający się sprawdzian z psychologicznej wiedzy. Dziewiętnastolatek nie rozumiejący odpowiedzi dziewczyny, wziął do ręki książkę, a po przeczytaniu tekstu na okładce, już wszystko zrozumiał. Zdał sobie sprawę, że kierunek, na który idzie, to psychologia, której on nienawidził. Zawsze był wysyłany przez rodziców do pobliskiego psychologa, z powodu niejakich problemów z nieśmiałością. Już miał zamiar uciekać z tego mieszkania, przed nawałem pytań o jego wadzie, kiedy zatrzymała go dziewczyna stojąca w drzwiach. Wyglądała na zdziwioną zachowaniem chłopaka, ale po chwili domyśliła się o co chodzi.
- Nie uciekaj... Mama nie pozwoliła mi siedzieć nad książkami, no trudno. Skoro nie chce, żebym zdała ten cholerny sprawdzian... - westchnęła cicho, po chwili zdając sobie sprawę, że mówi sama do siebie. Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się delikatnie do Diega, który siedział już spokojny na łóżku. - Nie dokończyliśmy naszej rozmowy. Na jaki kierunek idziesz?
- Anglistyka. A Ty... Psychologia, tak? - zapytał, a ta od razu kiwnęła głową. - Chciałbym być tłumaczem. Ty, jak rozumiem, psychologiem? Chciałbym pomagać ludziom tłumacząc teksty angielskie.
- A ja, chciałabym pomagać ludziom w sprawach emocjonalnych.
- Jesteśmy pomocni?
- Na to wygląda.
- Ale...
- Sami nie umiemy sobie pomóc. - powiedzieli jednocześnie. Po paru sekundach wytrzeszczyli oczy. Z ich ust wydobyło się te pięć, nic nieznaczących słów, których sami nie znali znaczenia. Wiedzieli, że nie umieli sobie pomóc, ale nie wiedzieli, jak się z tym uporać. Nie wiedzieli, od czego zacząć.
- No dobra, gołąbeczki. - zachichotała Natalia, która ni stąd, ni zowąd, pojawiła się w pokoju osiemnastoletniej blondynki. - Obserwuję tą sytuację od paru minut, i jestem ciekawa jej zakończenia. Ma ktoś popcorn? A no właśnie, rodzice naoglądali się tego romansidła, i teraz nie mogą przestać się całować, a ja nie mogłam na to patrzeć, więc wpadłam do was.
Oni, jak na złość szatynce, złączyli swoje usta w czułym pocałunku. Usłyszeli tylko ciche jesteście zupełnie tacy sami, jak rodzice, ale ich to już nie obchodziło. Nie widzieli Naty. Nie widzieli niczego. Widzieli tylko siebie i miłość przepełniającą całe to pomieszczenie.

Jaki jest morał tej bajki? Ludzi może połączyć jakaś wariatka oczekująca popcornu. A miłość, to sens życia drugiego człowieka, nieważne co nauczyciele mówią. Tak jest, i już.

***
Od autorki: Witam na moim nowym blogu! :) Na początku chciałabym z całego serca przeprosić za masę dialogów, ale niestety, myślę, że bez nich nie udałoby mi się opisać relacji Diemiły. Przepraszam również za błędy, które pomimo kilkukrotnego sprawdzania, na pewno się przede mną schowały. Jeśli ktoś jest ciekawy książki, która została przedstawiona w OS, nazywa się "Toksyczni rodzice" i jest napisana przez Susan Forward. Opowiada o nieszczęśliwym dzieciństwie, ale co tam, ja Wam nie będę tu streszczać. Podobno niszczy psychikę... Chciałam zapowiedzieć, że kolejne posty będą krótsze, bo zapewne takiej weny nie będę już miała, zwłaszcza, że szkoła nadchodzi. Zapraszam na One Shota o Naxi, który pojawi się już za tydzień. Co by tu jeszcze? Ah. Jeśli możecie, zaglądnijcie do zakładki "spis one shotów - kolejka", w której będą napisane pary, jakie wystąpią w pobliskich miniaturkach i daty ich dodania. Serdecznie zapraszam również do zakładki "zamówienia", w której możecie zamówić sobie własnego Parta. Komentujcie, obserwujcie, oceniajcie. Bardzo Was kocham i dziękuję za każdą opinię o OS! Za szablon dziękujmy na kolanach Vielet Comello. Bez Ciebie to byłoby totalne bagno, dziękuję.

Obserwatorzy

Layout by Yassmine