"Powiedz coś, bo rezygnuję z Ciebie".
A Great Big World - "Say Something"
Piosenka na dziś - [klik]
Sarze, ponieważ jest tak utalentowana, że to się nie mieści w głowie.
Dwudziesty pierwszy czerwca, dwa tysiące czternasty rok, godzina dziewiąta zero siedem. Miała urodziny, jednak nie udało jej się załatwić sobie urlopu. Próbowała wszystkiego, nawet poprosiła przyjaciółkę, żeby zadzwoniła do jej szefa mówiąc, że musi wyjechać, jednak to nic nie dało. Czuła się jak jakieś zwierzę zamknięte w klatce, które nie mogło stamtąd wyjść, nawet na chwilę. To prawda, wykorzystała już swój urlop, jednak był on tylko dwudniowy, z powodu choroby matki, która zresztą z nią wygrała. Dwa dni to mało, jednak dla niego, widocznie za dużo. Javier był najgorszą osobą na Ziemi, przynajmniej ona tak uważała. To on był szefem wszystkich szefów w tamtym miejscu. Blondynka spojrzała na zegarek. Spóźniał się już siedem minut, a co dziwne, nikogo tam nie było, tylko ona. Nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby ktoś pamiętał o jej święcie, w końcu nigdy o nim nikomu nie wspominała. Przyjaźniła się z Camilą, która niestety nie była komisarzem, tak jak ona, jednak wspierała ją w trudnych chwilach i pomagała podejmować decyzje, które nie zawsze były takie łatwe. Tik, tak, tik, tak... Nikogo nie było, nikt nie przychodził. Na dworze zapowiadało się na burzę, a ona była sama, jak palec. Nie rozumiała, co się działo, zwykle wszyscy o tej porze już byli na swoich miejscach, nawet dwie godziny wcześniej. Już miała dzwonić do szefa, gdy usłyszała głośne krzyki.
- Niespodzianka! - zza któregoś biurka wyskoczyła uśmiechnięta, rudowłosa dziewczyna, która po chwili rzuciła się w ramiona dziewiętnastolatki. Obie zachichotały, a Torres podała jej malutkie pudełeczko, wielkości niecałej dłoni. - Chyba nie myślałaś, że zapomnę o Twoich urodzinach, co? Aż taka okropna nie jestem.
Blondynka z jednej strony cieszyła się, że jej przyjaciółka przyszła i jako jedyna pamiętała o jej urodzinach, jednak z drugiej strony bała się, że za chwilę przyjdzie jej szef i wydrze się na Camilę, że ta, bez żadnego pozwolenia, weszła na komisariat. Uśmiechnęła się delikatnie kiwając głową na boki. Wzięła do ręki opakowanie, delikatnie odwiązała żółtą wstążeczkę, przez co ta upadła na podłogę. Schyliła się, by ją podnieść, po czym otworzyła bez większego trudu pudełko. Długowłosa była ciekawa reakcji przyjaciółki na prezent. Ludmile na twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech, gdy ujrzała bransoletkę z napisem, który pokazywał, jak długo dziewczyny się przyjaźnią. Best friends forever, przeczytała na głos, uśmiechając się i w duchu. Przytuliła mocno koleżankę i musnęła ją w policzek w ramach podziękowania. Po chwili przyszedł Javier, wyżej wymieniony szef, z nieciekawym grymasem i różowym tortem w dłoniach.
- Od pracowników... Masz i się ciesz. - syknął przez zaciśnięte zęby ukazując przy tym swoją wściekłość i wyraźne niezadowolenie. Wzięła talerz z tortem wielkości pudełka na buty, po czym postawiła go na biurku. Już chciała poczęstować nim przyjaciółkę, gdy nagle potwór ponownie się odezwał. - O, nie, nie, kochana. To jest normalny dzień pracy, i nikogo nie obchodzi to, że dziewiętnaście lat temu przyszłaś na świat, naprawdę.
Poczuła gulę w gardle. Chciała z całej siły spoliczkować mężczyznę za to, że nie pozwala jej nawet poczęstować koleżanki prezentem od ekipy, jednak z drugiej strony zdała sobie sprawę, że jeśli by to zrobiła, pracę straciłaby na zawsze, dodatkowo wychodząc bez tortu obrzucona obelgami z jego strony.
- Wiem. - szepnęła prawie niesłyszalnie. - Więc, co dzisiaj? Jaka sprawa? - spytała delikatnym, przyjemnym dla uszu tonem. Po chwili ciszy obejrzała się wokół siebie szukając rudowłosej, jednak ta, zniknęła. Sama nie wiedziała, co się z nią stało, jednak po chwili pomyślała, że po prostu przestraszyła się jej szefa i uciekła, tak po prostu. Zachichotała cichutko na myśl o tym, ale po kilku sekundach przybrała poważną minę, jak na zawołanie. Na szczęście Javier tego nie zauważył.
- Morderstwo. - poklepał ją po ramieniu tak mocno, że ta poczuła, jak nogi robią się jej z waty. Miała odczucie, jakby zaraz miała upaść. Mężczyzna był bardzo silny, jednak wszyscy śmiali się z niego z powodu jego malutkich stóp. - Verdas, Paquarelli - zawołał chłopaków stojących obok, którzy właśnie w tej chwili zainteresowali się słodyczą, którą w urodziny blondynka dostała od ekipy. - Pójdziecie z Ferro szukać informacji na ten temat. Tu macie parę potrzebnych adresów i podstawowych wiadomości. - podając kilka kartek spiętych zszywaczem, odszedł bez słowa. Dziewczyna podrapała się po głowie podchodząc do nadal zafascynowanych tortem przyjaciół.
- Pokażcie tą kartkę. - rzuciła oschle biorąc papiery do ręki. Zaczęła coś sobie obliczać sposobem pisemnym w powietrzu, po czym uśmiechnęła się delikatnie i włożyła informacje do torby. - Który ma prawo jazdy?
- Ja.
- I ja.
- Hm... Dobra, to niech Leon prowadzi, bo jeszcze będziemy mieli jakiś wypadek przez Ciebie. - zwróciła się do Federica, jednak widząc jego udawanie obrażonego, delikatnie musnęła go w zimny od chłodu policzek.
- A od kiedy Ty taka obeznana w tych tematach, co? Panna Ferro, pff. A może ja wcale nie mam ochoty prowadzić? - warknął Meksykanin chcąc zacząć kłótnię. Nigdy nie lubił Ludmiły, bo uważał, że się rządziła, jednak tak naprawdę ona jako jedyna potrafiła wszystko poukładać i sprawić, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Inni robili to co chcieli i nikt nie umiał ich ogarnąć, dlatego do takich akcji wysoka blondynka zawsze zostawała wybierana. Wbrew pozorom, bardzo lubiła tą pracę. Potrafiła się wykazać, za co rzadko, jednak czasami, dostawała pochwały od szefa. Słysząc słowa Verdasa, westchnęła cicho. Nie miała o nim zdania, był jej względem obojętny, jednak denerwowało w nim ją to, że zawsze chciał dogryźć tym, którzy nie zgadzają się z jego zdaniem.
- Chcesz wylądować w szpitalu? Tak? To ja, albo Federico możemy prowadzić, ale nie chciałabym Cię widzieć całego w bandażu. - żachnęła się odwracając się od dwójki chłopaków, a po ich kłótni, w końcu ustalili, że Leon będzie prowadził. Pasquarelli go przekonał, bo przecież nie Ludmiła. Go nie obchodziło jej zdanie. Wsiedli do samochodu. Verdas przy kierownicy, Ferro obok niego, by pokazać mu drogę, a Włoch z tyłu, ponieważ niewyspany, wolał położyć się spać, niż udzielać się w sprawie.
Kilkanaście minut później, zatrzymali pod niedużym domkiem, który wyglądał na opuszczony. Świadczyły o tym zgaszone światła, pourywane firanki i porozwalane krzesła. Wyszli z auta. Blondynka zapukała do drzwi. Spuściła na chwilę głowę, jednak gdy usłyszała ciche skrzypnięcie, od razu ją podniosła. Zobaczyła zadbaną, młodą brunetkę, która wyglądała na dwudziestkę.
- Nazywa się pani - wyjęła z torby potrzebne arkusze papieru, po czym spojrzała na jedną z kartek. - Francesca Cauviglia? - spytała oczekując odpowiedzi, a kobieta nie wiele myśląc, kiwnęła głową. - Komisarz Ludmiła Ferro, czy mogłabym zadać pani parę pytań?
Nic nie odpowiedziała, jednak jej odpowiedzią było wpuszczenie całej trójki do środka. Blondynka wzdrygnęła się na widok tego mieszkania, bo, co jak co, ale ta kobieta musiała tu mieszkać.
- A więc... O co chodzi? - zapytała, gdy wszyscy przeszli do w miarę normalnego pomieszczenia. Ludmiła ponownie przejrzała parę papierów, wzięła głęboki oddech, po czym spojrzała na kobietę. Wyglądała na nieźle wystraszoną.
- Chodzi o sprawę mor...
- Może ja z panią porozmawiam. - wyszczerzył zęby Leon, zabierając wszystkie kartki blondynce, a ta spojrzała na niego piorunującym wzrokiem. Wręcz go nim zabiła.
- T-tak, j-ja w-wol-lałab-b-bym g-gdyby on mnie p-popyt-tał. - zająknęła się długowłosa zerkając kątem oka na Verdasa, jednak wciąż miała spuszczoną głowę. Bała się, ale czego? A niech ma szansę się zbłaźnić, pomyślała Ferro machając ręką lekceważąco.
- Czy znała pani Marca Tavelli'ego? Kim dla pani był? - zaczął chłopak nie ukrywając ciekawości w swoich oczach.
- Partnerem. - odpowiedziała już nieco pewniejszym tonem.
- Dobrze. - powiedział cicho zapisując sobie informację na kartce. - Kiedy pani widziała go po raz ostatni?
- Niech sobie przypomnę... - oparła się o stół, ręką, po czym westchnęła cicho. - Trzy dni temu. Szedł do pracy, jednak nie wrócił.
Widać było malutką łzę w jej oku, jednak starała się tego nie okazywać. Starała się być silna, bo tak Marco zawsze ją uczył, jednak kochała go tak bardzo, że nie mogła pogodzić się z jego stratą.
- W porządku. A gdzie pracował, jeśli mogę wiedzieć?
- Udzielał lekcji francuskiego, w pobliskiej szkole językowej. - podeszła do okna i wskazała na duży budynek. - Tutaj.
- Rozumiem... Czy ma pani podejrzenia jeśli chodzi o śmierć pani partnera? - zapytał, wzdychając głęboko.
- Nie... Nigdy nie opowiadał mi o swoich przyjaciołach, czy ludziach z pracy.
- Ah... Dobrze. Ostatnie pytanie... Czy pani w ogóle coś wie? - wstał zdenerwowany, jakby miał dość rozmowy z kobietą. Ludmiła myślała, że ten zaraz się rzuci na brunetkę. Wstała i położyła natychmiast dłoń na jego ramieniu.
- Leon!
- No co? Przyszedłem tutaj, żeby się czegoś dowiedzieć, a ona, jak widać, nic nie wie! Więc po cholerę my tu przyszliśmy? - wrzasnął jej do ucha, a Federico obserwował sytuację z zainteresowaniem.
- Jej wina, że ten cały Marco nic jej nie mówił? - spytała już nie tak spokojnie, jak wcześniej. Była zdenerwowana i wściekła na chłopaka, że nie umie oddzielić spraw prywatnych od zawodowych. - Zawsze to się tak kończy, jak Ty zadajesz pytania!
- Co masz na myśli?!
- To, że nie umiesz okazać współczucia, debilu!
Wybiegła z mieszkania, jeśli można było to coś tak nazwać najszybciej, jak tylko potrafiła. Poranne bieganie z Camilą wyszło jej całkiem na dobre. Nie mogła znieść obecności Leona, denerwował ją po prostu tym, że był. Wyjęła telefon z kieszeni i chciała wybrać numer do przyjaciółki, jednak brak zasięgu dał o sobie znać. Przeklęła pod nosem. Rudowłosa miała prawo jazdy, Verdasa nawet nie chciała prosić, a Federico... Bała się go poprosić, dlatego zaryzykowała... Swoim życiem.
Zasiadła za kierownicę, włożyła kluczyk, który był położony na siedzeniu obok i dłużej nie myślała. Miała mroczki przed oczami, nic, kompletnie, nic nie widziała. Po prostu chciała wracać do domu. Chciała zwolnić się z tej pracy, chociaż tak bardzo ją lubiła. On wszystko zniszczył. To była naprawdę trudna sprawa, a on wydarł się na tą kobietę przez byle co. Spojrzała na ulicę, ale... Ciemność.
Obudziła się w dotąd nieznanym jej miejscu. Obejrzała się. Nic nie kojarzyła. Przetarła oczy, mając nadzieją, że to kolejny koszmar z serii jak zniszczyć Ludmile życie, jednak to nic nie pomogło.
- Jak się czujesz? - do pomieszczenia weszła dwójka przyjaciół - a może to było coś więcej? - czyli Federico, i Francesca.
- Gdzie jestem? I... Kim wy...
- Matko... - do oczu chłopaka zbierały się łzy. Zawsze był wrażliwy, i wzruszało go dosłownie wszystko, aczkolwiek teraz to był już szczyt. Koleżanka z pracy miała zaniki pamięci. - Byłaś w śpiączce pół miesiąca... I do tego nic nie pamiętasz?
Przełknął dość głośno ślinę. Miał ochotę wtulić się we Włoszkę i po prostu się poryczeć. Miał ochotę poddać się emocjom i nie kryć niczego w sobie, nie kryć w sobie uczuć, które pałętały się w jego duszy.
- A Leon? Mówi Ci coś to imię? - zapytała szatynka, wgapiając się w blondynkę, która oparła się o róg łóżka z metalu. Zerknęła na nią ze współczuciem w oczach. Tak naprawdę jej nie znała, wiedziała o niej tylko to, co opowiadał jej Pasquarelli, czyli nie za wiele.
- Tak... - szepnęła niepewnie.
- Jak to możliwe? - spytali jednocześnie, a Ludmiła kompletnie nie wiedziała o co chodzi. - A jak masz na imię? - spytał po chwili brunet, spoglądając na Ferro kątem oka.
- Ja... Ja nie wiem...
Oboje zaczęli wymyślać różne teorie na temat tego jakże dziwnego zjawiska, w końcu, ona niczego nie pamiętała, nawet swojego imienia, jedynie imię Leona. Leona, za którym tak bardzo nie przepadała.
- Gdyby tylko Leon to słyszał, cholera... - westchnął głęboko, a w tym momencie, niczego się nie wstydził. Nie krępował się. Ryczał, jak małe dziecko.
- A nie może? - spytała cicho blondynka, jakby odpowiedź była oczywista. Chłopak spojrzał na nią kpiąco.
- Umarł, rozumiesz? I nie wróci! - schował twarz w dłoniach, a Ludmiłę oświeciło. Przypomniała sobie sytuację w mieszkaniu z Francescą i Leonem, przypomniała sobie wypadek...
- Kochanie, to nie tak... - szepnęła Cauviglia. - Dobrze wiesz, że on umarł z własnej woli. Myślał, że śpiączka Lu to jego wina i... Popełnił samobójstwo... On tego chciał, zaakceptuj jego decyzję. Jest teraz w lepszym świecie, naprawdę. Zrozum, on zrobił to z miłości... Pamiętasz jego ostatnie słowa?
- Oczywiście, jak mógłbym zapomnieć... - pociągnął nosem, wycierając dłońmi łzy. - Jeśli nie przeżyje, Bóg mi nie odpuści. To wszystko moja wina. Jestem kompletnym idiotą. - zacytował, a kolejne łzy lały się niczym strumień z jego oczu. - A później musnął usta Ludmiły... Szkoda, że to nie jakaś bajka, może by się obudziła. Może by nie skoczył z tego cholernego mostu. To przeze mnie sko...
- Nie mów tak, wiesz, że nie dało się go zatrzymać. Przypomnij sobie, jak było naprawdę. Przypomnij sobie cały ten dzień, całą tą sytuację.
Leon chodził po komisariacie zdenerwowany obwiniając się o trafienie Ludmiły do szpitala. Była już tam trzeci dzień, który dłużył się nieubłaganie. Porwania, kradzieże, morderstwa... Ale nic go już nie obchodziło. Obchodziła go tylko ona. Nie chciał zostawić jej samej, ale nikt nie chciał go wpuścić do jej pokoju.
- Stary, ogarnij się, wszystko będzie dobrze. - pocieszał chłopaka Federico, jednak sam nie był pewien swoich słów.
- Łatwo Ci mówić, to nie przez Ciebie trafiła do szpitala. - mruknął pod nosem co jakiś czas chowając twarz w dłoniach.
Jego przyjaciel już się nie odzywał, nie chcąc pogarszać sytuacji. Po chwili dostał telefon ze szpitala. "Stan się pogorszył", usłyszał.
- Leon...
- Trzymaj mnie. - powiedział resztą sił, a po chwili zemdlał. Po parunastu minutach na szczęście udało mu się wstać i utrzymać się na nogach. Spojrzał w stronę drzwi, a później rozejrzał się dookoła. Szefa nie było. Wybiegł razem z Pasquarellim z budynku kierując się w stronę najbliższego szpitala, w którym była położona panna Ferro.
Trochę czasu minęło, zanim dotarli na miejsce. Podeszli do recepcji, po czym zaczęli szukać pokoju nr 279. Gdy już go znaleźli, szybko weszli nie zwracając uwagi na ciągłe prośby lekarzy o wyjście.
- Leon, tylko się nie dene...
- Jeśli nie przeżyje, Bóg mi nie odpuści. To wszystko moja wina. Jestem kompletnym idiotą. - palnął się w czoło, jednak po chwili musnął delikatnie usta dziewczyny. Nie obudziła się. Nadzieja matką głupich... Nie wiele myśląc zaczął płakać, po czym bez słowa wyszedł z budynku. Federico biegł za nim jak oszalały, nie wiedząc do czego ten zmierza. Stanął na moście, i... Bum. Już go nie ma.
Wzdrygnął się na myśl o tym wydarzeniu. Najlepszy przyjaciel... I śmierć... Miał tylko dziewiętnaście lat, przecież to nie tak dużo, a jednak Bóg go ukarał. Parę źle wypowiedzianych słów, a wziął całą winę na siebie... Wtedy tylko się zdenerwował, nic więcej.
- A więc...
- Umarł. - dokończył za dziewczynę. - I nie wróci. - powtórzył wcześniejsze słowa.
- Za to... Ktoś powinien dotrzymać mu towarzystwa.
Nie zrozumieli do końca jej słów, ale chwilę później wszytko stało się jasne. Cięcie pierwsze, cięcie drugie, cięcie trzecie, i...
- Jestem tu, Leon. I nigdy Cię nie opuszczę. Razem, aż do końca...
- Od pracowników... Masz i się ciesz. - syknął przez zaciśnięte zęby ukazując przy tym swoją wściekłość i wyraźne niezadowolenie. Wzięła talerz z tortem wielkości pudełka na buty, po czym postawiła go na biurku. Już chciała poczęstować nim przyjaciółkę, gdy nagle potwór ponownie się odezwał. - O, nie, nie, kochana. To jest normalny dzień pracy, i nikogo nie obchodzi to, że dziewiętnaście lat temu przyszłaś na świat, naprawdę.
Poczuła gulę w gardle. Chciała z całej siły spoliczkować mężczyznę za to, że nie pozwala jej nawet poczęstować koleżanki prezentem od ekipy, jednak z drugiej strony zdała sobie sprawę, że jeśli by to zrobiła, pracę straciłaby na zawsze, dodatkowo wychodząc bez tortu obrzucona obelgami z jego strony.
- Wiem. - szepnęła prawie niesłyszalnie. - Więc, co dzisiaj? Jaka sprawa? - spytała delikatnym, przyjemnym dla uszu tonem. Po chwili ciszy obejrzała się wokół siebie szukając rudowłosej, jednak ta, zniknęła. Sama nie wiedziała, co się z nią stało, jednak po chwili pomyślała, że po prostu przestraszyła się jej szefa i uciekła, tak po prostu. Zachichotała cichutko na myśl o tym, ale po kilku sekundach przybrała poważną minę, jak na zawołanie. Na szczęście Javier tego nie zauważył.
- Morderstwo. - poklepał ją po ramieniu tak mocno, że ta poczuła, jak nogi robią się jej z waty. Miała odczucie, jakby zaraz miała upaść. Mężczyzna był bardzo silny, jednak wszyscy śmiali się z niego z powodu jego malutkich stóp. - Verdas, Paquarelli - zawołał chłopaków stojących obok, którzy właśnie w tej chwili zainteresowali się słodyczą, którą w urodziny blondynka dostała od ekipy. - Pójdziecie z Ferro szukać informacji na ten temat. Tu macie parę potrzebnych adresów i podstawowych wiadomości. - podając kilka kartek spiętych zszywaczem, odszedł bez słowa. Dziewczyna podrapała się po głowie podchodząc do nadal zafascynowanych tortem przyjaciół.
- Pokażcie tą kartkę. - rzuciła oschle biorąc papiery do ręki. Zaczęła coś sobie obliczać sposobem pisemnym w powietrzu, po czym uśmiechnęła się delikatnie i włożyła informacje do torby. - Który ma prawo jazdy?
- Ja.
- I ja.
- Hm... Dobra, to niech Leon prowadzi, bo jeszcze będziemy mieli jakiś wypadek przez Ciebie. - zwróciła się do Federica, jednak widząc jego udawanie obrażonego, delikatnie musnęła go w zimny od chłodu policzek.
- A od kiedy Ty taka obeznana w tych tematach, co? Panna Ferro, pff. A może ja wcale nie mam ochoty prowadzić? - warknął Meksykanin chcąc zacząć kłótnię. Nigdy nie lubił Ludmiły, bo uważał, że się rządziła, jednak tak naprawdę ona jako jedyna potrafiła wszystko poukładać i sprawić, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Inni robili to co chcieli i nikt nie umiał ich ogarnąć, dlatego do takich akcji wysoka blondynka zawsze zostawała wybierana. Wbrew pozorom, bardzo lubiła tą pracę. Potrafiła się wykazać, za co rzadko, jednak czasami, dostawała pochwały od szefa. Słysząc słowa Verdasa, westchnęła cicho. Nie miała o nim zdania, był jej względem obojętny, jednak denerwowało w nim ją to, że zawsze chciał dogryźć tym, którzy nie zgadzają się z jego zdaniem.
- Chcesz wylądować w szpitalu? Tak? To ja, albo Federico możemy prowadzić, ale nie chciałabym Cię widzieć całego w bandażu. - żachnęła się odwracając się od dwójki chłopaków, a po ich kłótni, w końcu ustalili, że Leon będzie prowadził. Pasquarelli go przekonał, bo przecież nie Ludmiła. Go nie obchodziło jej zdanie. Wsiedli do samochodu. Verdas przy kierownicy, Ferro obok niego, by pokazać mu drogę, a Włoch z tyłu, ponieważ niewyspany, wolał położyć się spać, niż udzielać się w sprawie.
Kilkanaście minut później, zatrzymali pod niedużym domkiem, który wyglądał na opuszczony. Świadczyły o tym zgaszone światła, pourywane firanki i porozwalane krzesła. Wyszli z auta. Blondynka zapukała do drzwi. Spuściła na chwilę głowę, jednak gdy usłyszała ciche skrzypnięcie, od razu ją podniosła. Zobaczyła zadbaną, młodą brunetkę, która wyglądała na dwudziestkę.
- Nazywa się pani - wyjęła z torby potrzebne arkusze papieru, po czym spojrzała na jedną z kartek. - Francesca Cauviglia? - spytała oczekując odpowiedzi, a kobieta nie wiele myśląc, kiwnęła głową. - Komisarz Ludmiła Ferro, czy mogłabym zadać pani parę pytań?
Nic nie odpowiedziała, jednak jej odpowiedzią było wpuszczenie całej trójki do środka. Blondynka wzdrygnęła się na widok tego mieszkania, bo, co jak co, ale ta kobieta musiała tu mieszkać.
- A więc... O co chodzi? - zapytała, gdy wszyscy przeszli do w miarę normalnego pomieszczenia. Ludmiła ponownie przejrzała parę papierów, wzięła głęboki oddech, po czym spojrzała na kobietę. Wyglądała na nieźle wystraszoną.
- Chodzi o sprawę mor...
- Może ja z panią porozmawiam. - wyszczerzył zęby Leon, zabierając wszystkie kartki blondynce, a ta spojrzała na niego piorunującym wzrokiem. Wręcz go nim zabiła.
- T-tak, j-ja w-wol-lałab-b-bym g-gdyby on mnie p-popyt-tał. - zająknęła się długowłosa zerkając kątem oka na Verdasa, jednak wciąż miała spuszczoną głowę. Bała się, ale czego? A niech ma szansę się zbłaźnić, pomyślała Ferro machając ręką lekceważąco.
- Czy znała pani Marca Tavelli'ego? Kim dla pani był? - zaczął chłopak nie ukrywając ciekawości w swoich oczach.
- Partnerem. - odpowiedziała już nieco pewniejszym tonem.
- Dobrze. - powiedział cicho zapisując sobie informację na kartce. - Kiedy pani widziała go po raz ostatni?
- Niech sobie przypomnę... - oparła się o stół, ręką, po czym westchnęła cicho. - Trzy dni temu. Szedł do pracy, jednak nie wrócił.
Widać było malutką łzę w jej oku, jednak starała się tego nie okazywać. Starała się być silna, bo tak Marco zawsze ją uczył, jednak kochała go tak bardzo, że nie mogła pogodzić się z jego stratą.
- W porządku. A gdzie pracował, jeśli mogę wiedzieć?
- Udzielał lekcji francuskiego, w pobliskiej szkole językowej. - podeszła do okna i wskazała na duży budynek. - Tutaj.
- Rozumiem... Czy ma pani podejrzenia jeśli chodzi o śmierć pani partnera? - zapytał, wzdychając głęboko.
- Nie... Nigdy nie opowiadał mi o swoich przyjaciołach, czy ludziach z pracy.
- Ah... Dobrze. Ostatnie pytanie... Czy pani w ogóle coś wie? - wstał zdenerwowany, jakby miał dość rozmowy z kobietą. Ludmiła myślała, że ten zaraz się rzuci na brunetkę. Wstała i położyła natychmiast dłoń na jego ramieniu.
- Leon!
- No co? Przyszedłem tutaj, żeby się czegoś dowiedzieć, a ona, jak widać, nic nie wie! Więc po cholerę my tu przyszliśmy? - wrzasnął jej do ucha, a Federico obserwował sytuację z zainteresowaniem.
- Jej wina, że ten cały Marco nic jej nie mówił? - spytała już nie tak spokojnie, jak wcześniej. Była zdenerwowana i wściekła na chłopaka, że nie umie oddzielić spraw prywatnych od zawodowych. - Zawsze to się tak kończy, jak Ty zadajesz pytania!
- Co masz na myśli?!
- To, że nie umiesz okazać współczucia, debilu!
Wybiegła z mieszkania, jeśli można było to coś tak nazwać najszybciej, jak tylko potrafiła. Poranne bieganie z Camilą wyszło jej całkiem na dobre. Nie mogła znieść obecności Leona, denerwował ją po prostu tym, że był. Wyjęła telefon z kieszeni i chciała wybrać numer do przyjaciółki, jednak brak zasięgu dał o sobie znać. Przeklęła pod nosem. Rudowłosa miała prawo jazdy, Verdasa nawet nie chciała prosić, a Federico... Bała się go poprosić, dlatego zaryzykowała... Swoim życiem.
Zasiadła za kierownicę, włożyła kluczyk, który był położony na siedzeniu obok i dłużej nie myślała. Miała mroczki przed oczami, nic, kompletnie, nic nie widziała. Po prostu chciała wracać do domu. Chciała zwolnić się z tej pracy, chociaż tak bardzo ją lubiła. On wszystko zniszczył. To była naprawdę trudna sprawa, a on wydarł się na tą kobietę przez byle co. Spojrzała na ulicę, ale... Ciemność.
Obudziła się w dotąd nieznanym jej miejscu. Obejrzała się. Nic nie kojarzyła. Przetarła oczy, mając nadzieją, że to kolejny koszmar z serii jak zniszczyć Ludmile życie, jednak to nic nie pomogło.
- Jak się czujesz? - do pomieszczenia weszła dwójka przyjaciół - a może to było coś więcej? - czyli Federico, i Francesca.
- Gdzie jestem? I... Kim wy...
- Matko... - do oczu chłopaka zbierały się łzy. Zawsze był wrażliwy, i wzruszało go dosłownie wszystko, aczkolwiek teraz to był już szczyt. Koleżanka z pracy miała zaniki pamięci. - Byłaś w śpiączce pół miesiąca... I do tego nic nie pamiętasz?
Przełknął dość głośno ślinę. Miał ochotę wtulić się we Włoszkę i po prostu się poryczeć. Miał ochotę poddać się emocjom i nie kryć niczego w sobie, nie kryć w sobie uczuć, które pałętały się w jego duszy.
- A Leon? Mówi Ci coś to imię? - zapytała szatynka, wgapiając się w blondynkę, która oparła się o róg łóżka z metalu. Zerknęła na nią ze współczuciem w oczach. Tak naprawdę jej nie znała, wiedziała o niej tylko to, co opowiadał jej Pasquarelli, czyli nie za wiele.
- Tak... - szepnęła niepewnie.
- Jak to możliwe? - spytali jednocześnie, a Ludmiła kompletnie nie wiedziała o co chodzi. - A jak masz na imię? - spytał po chwili brunet, spoglądając na Ferro kątem oka.
- Ja... Ja nie wiem...
Oboje zaczęli wymyślać różne teorie na temat tego jakże dziwnego zjawiska, w końcu, ona niczego nie pamiętała, nawet swojego imienia, jedynie imię Leona. Leona, za którym tak bardzo nie przepadała.
- Gdyby tylko Leon to słyszał, cholera... - westchnął głęboko, a w tym momencie, niczego się nie wstydził. Nie krępował się. Ryczał, jak małe dziecko.
- A nie może? - spytała cicho blondynka, jakby odpowiedź była oczywista. Chłopak spojrzał na nią kpiąco.
- Umarł, rozumiesz? I nie wróci! - schował twarz w dłoniach, a Ludmiłę oświeciło. Przypomniała sobie sytuację w mieszkaniu z Francescą i Leonem, przypomniała sobie wypadek...
- Kochanie, to nie tak... - szepnęła Cauviglia. - Dobrze wiesz, że on umarł z własnej woli. Myślał, że śpiączka Lu to jego wina i... Popełnił samobójstwo... On tego chciał, zaakceptuj jego decyzję. Jest teraz w lepszym świecie, naprawdę. Zrozum, on zrobił to z miłości... Pamiętasz jego ostatnie słowa?
- Oczywiście, jak mógłbym zapomnieć... - pociągnął nosem, wycierając dłońmi łzy. - Jeśli nie przeżyje, Bóg mi nie odpuści. To wszystko moja wina. Jestem kompletnym idiotą. - zacytował, a kolejne łzy lały się niczym strumień z jego oczu. - A później musnął usta Ludmiły... Szkoda, że to nie jakaś bajka, może by się obudziła. Może by nie skoczył z tego cholernego mostu. To przeze mnie sko...
- Nie mów tak, wiesz, że nie dało się go zatrzymać. Przypomnij sobie, jak było naprawdę. Przypomnij sobie cały ten dzień, całą tą sytuację.
Leon chodził po komisariacie zdenerwowany obwiniając się o trafienie Ludmiły do szpitala. Była już tam trzeci dzień, który dłużył się nieubłaganie. Porwania, kradzieże, morderstwa... Ale nic go już nie obchodziło. Obchodziła go tylko ona. Nie chciał zostawić jej samej, ale nikt nie chciał go wpuścić do jej pokoju.
- Stary, ogarnij się, wszystko będzie dobrze. - pocieszał chłopaka Federico, jednak sam nie był pewien swoich słów.
- Łatwo Ci mówić, to nie przez Ciebie trafiła do szpitala. - mruknął pod nosem co jakiś czas chowając twarz w dłoniach.
Jego przyjaciel już się nie odzywał, nie chcąc pogarszać sytuacji. Po chwili dostał telefon ze szpitala. "Stan się pogorszył", usłyszał.
- Leon...
- Trzymaj mnie. - powiedział resztą sił, a po chwili zemdlał. Po parunastu minutach na szczęście udało mu się wstać i utrzymać się na nogach. Spojrzał w stronę drzwi, a później rozejrzał się dookoła. Szefa nie było. Wybiegł razem z Pasquarellim z budynku kierując się w stronę najbliższego szpitala, w którym była położona panna Ferro.
Trochę czasu minęło, zanim dotarli na miejsce. Podeszli do recepcji, po czym zaczęli szukać pokoju nr 279. Gdy już go znaleźli, szybko weszli nie zwracając uwagi na ciągłe prośby lekarzy o wyjście.
- Leon, tylko się nie dene...
- Jeśli nie przeżyje, Bóg mi nie odpuści. To wszystko moja wina. Jestem kompletnym idiotą. - palnął się w czoło, jednak po chwili musnął delikatnie usta dziewczyny. Nie obudziła się. Nadzieja matką głupich... Nie wiele myśląc zaczął płakać, po czym bez słowa wyszedł z budynku. Federico biegł za nim jak oszalały, nie wiedząc do czego ten zmierza. Stanął na moście, i... Bum. Już go nie ma.
Wzdrygnął się na myśl o tym wydarzeniu. Najlepszy przyjaciel... I śmierć... Miał tylko dziewiętnaście lat, przecież to nie tak dużo, a jednak Bóg go ukarał. Parę źle wypowiedzianych słów, a wziął całą winę na siebie... Wtedy tylko się zdenerwował, nic więcej.
- A więc...
- Umarł. - dokończył za dziewczynę. - I nie wróci. - powtórzył wcześniejsze słowa.
- Za to... Ktoś powinien dotrzymać mu towarzystwa.
Nie zrozumieli do końca jej słów, ale chwilę później wszytko stało się jasne. Cięcie pierwsze, cięcie drugie, cięcie trzecie, i...
- Jestem tu, Leon. I nigdy Cię nie opuszczę. Razem, aż do końca...
***
Od autorki: Sara, mam nadzieję, że Ci się podoba. :) Wkrótce pozmieniam (znowu) daty dodania OS, bo wydaje mi się, że nie wszystko pójdzie tak, jak chciałam... Do zobaczenia i miłych, ostatnich dni wakacji. ;)